Kolejna edycja Open'er Festival za nami. Było inaczej niż do tej pory, ale wcale nie oznacza to, że gorzej, jak mówią niektórzy. Przez cztery dni towarzyszyły nam piękna pogoda, świetne koncerty i sympatyczna atmosfera.
O tym, że tegoroczna edycja festiwalu będzie się różnić od poprzednich było wiadomo w momencie, kiedy główny sponsor – marka Heineken – zrezygnował i postanowił zostać jedynie partnerem imprezy. Oznaczało to, że line up będzie musiał być nieco uboższy niż w latach poprzednich, a także to, że ceny będą musiały pójść w górę.
Ale tej podwyżki będę bronił. Owszem, może przeskok z 480 na nawet 630zł (jeśli ktoś wybrał karnet z polem namiotowym, 550zł jeśli bez) może się wydawać drastyczny, ale nie oszukujmy się, sześć stów za cztery dni, podczas których można posłuchać prawie osiemdziesięciu koncertów to nie jest duża kwota. Zwykle jeden duży koncert to koszt rzędu przynajmniej dwustu złotych. Więc sama logika nakazuje siedzieć cicho i nie marudzić. Tym bardziej, że bilety na festiwal nie wyprzedają się nigdy na pniu. Jest to duża przestrzeń, która pomieści wiele osób, zatem wejściówkę można kupić równie dobrze w dzień rozpoczęcia. A to oznacza, że od momentu ogłoszenia cen biletów do rozpoczęcia festiwalu jest kilka miesięcy – zatem praktycznie każdy ma możliwość odłożenia odpowiedniej gotówki.
Z drugiej strony słyszę, że niby to prawda, ale bony festiwalowe podrożały o złotówkę. W ubiegłych latach były to 3zł, w tym 4zł. Fakt, żeby spokojnie przeżyć na festiwalu przez cztery dni – najeść się i napić do woli – potrzeba około czterdziestu bonów. Przy takiej liczbie to fakt – złotówka robi wielką różnicę. Niestety, wszystko drożeje i ta podwyżka jest zapewne podyktowana także sytuacją na rynku gastronomicznym. Jednak patrząc na ceny, jakie dominowały w miasteczku, widać że były one na poziomie zbliżonym do poprzednich lat. Jedynie napoje kosztowały ciut więcej.
Łącznie na cztery dni Open'era trzeba przeznaczyć około tysiąca złotych. To niewiele. Bo jeśli chce się pojechać na zagraniczny festiwal to tyle najmniej kosztuje sam karnet. Dodajmy do tego dojazd i utrzymanie, i już nam się kwota podwaja. A to oznacza, że gdyński festiwal wciąż jest najtańszym tego typu wydarzeniem w Europie i jednocześnie nie odstającym poziomem. Bo przecież poza muzyką oferuje chociażby kino, teatr czy muzeum sztuki, czyli coś czego nie ma większość podobnych imprez.
Tyle tytułem pozamuzycznego wstępu. Jeszcze co do organizacji, jedyne co mogę dodać to to, że niektóre strefy toaletowe były słabo oświetlone, jak i również teren przy głównym wejściu zaraz przy Open'er Stage. Problem polega na konktrującym świetle, przez które nie widzi się co się ma pod nogami. W związku z tym można się potknąć, wpaść w dziurę, skręcić kostkę lub kogoś zdeptać. Warto by było wziąć to pod uwagę za rok i trochę polepszyć.
Mankamenty finansowe wpłynęły w bardzo dużym stopniu na frekwencję. Spora grupa osób zrezygnowała, bo uznała, że te kwoty nie są adekwatne do jakości czy wielkości wykonawców. I dlatego też sporo osób udało się na Orange Warsaw Festival, który zerżnął od Open'era i innych festiwali to wszystko, co było w latach ubiegłych i dzięki temu uzyskał hitowy line up. Ale... za dużo większe pieniądze, bo karnet kosztował ponad 500zł za trzy dni! Co również przełożyło się na dramatycznie niską frekwencję. Jednak ci, którzy nie widzieli wcześniej występujących tam muzyków, postawili na to, co jest powszechnie znane. Widać to było zwłaszcza na parkingach w Kosakowie, gdzie próżno było szukać warszawskich „blach”.
Nie oznacza to jednak, że lista zaproszonych na tegorocznego Open'era wykonawców była słaba. Nic z tych rzeczy. Weźmy samych headlinerów. The Black Keys po raz pierwszy w Polsce. Rozczarowali, co zapowiadałem od początku, ale wciąż to wielka nazwa. Jack White – dziecko Open'era tak naprawdę. Głównie dzięki temu festiwalowi jest tak kultowym wykonawcą według polskiej publiczności. Po raz kolejny przyjechał do Gdyni i po raz kolejny udowodnił, że jest absolutnym mistrzem i wizjonerem muzyki. Pearl Jam – wrócili po czterech latach i zagrali rewelacyjny koncert, który nadrobił to, czego brakowało w 2010 roku. No i, oczywiście, absolutni w swej świetności Faith No More, którzy w tym sezonie zagrali tylko dwa koncerty. W Londynie i Gdyni. Dlatego też polscy widzowie powinni czuć się wyjątkowo. Tym bardziej, że Mike Patton i spółka udowodnili, że wciąż są w świetnej formie, nie traktują Polski jako zapyziałej prowincji oraz zagrali nowe utwory.
Ponadto spójrzmy na pozostałych wykonawców, którzy zagrali świetne koncerty. Nie tylko na Open'er Stage, ale także na pozostałych. Wspaniały Interpol, żywiołowi Foster the People, rewelacyjni Foals, magiczna Lykke Li, interesujący The Horrors czy dynamiczni Phoenix. Na głównej scenie był tak naprawdę jeden słaby koncert – wspomnianych The Black Keys.
Patrząc na pozostałe sceny nie można nie wspomnieć o fenomenalnych siostrach Haim, rozsadzających energią Wild Beasts, zadziornym Warpaint i sentymentalnym Daughter w Tent Stage czy – jak to wiele osób określiło – cudownie smęcącym Benie Howardzie i bezbłędnych Bastille na Here & Now Stage. Zwłaszcza ci ostatni byli bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Wszystko dlatego, że ich dość ciekawą taneczną muzykę alternatywną wrzucono przez mainstreamowe media do jednego kotła z ogólnie dostępną popową popeliną. Na całe szczęście panowie udowodnili, że świetnie potrafią grać na żywo oraz że ich głowy są pełne ciekawych pomysłów – ot, chociażby cover „No scrubs” z repertuaru TLC czy „The Rythm of the Night”, czyli hit sprzed lat z repertuaru Corony.
Nie można także zapomnieć o kapitalnych występach Jagwar Ma czy Royal Blood na Alter Stage, gdzie też zresztą bardzo przyjemny, letni koncert zagrali polscy chłopcy z Hello Mark.
Open'er 2014 na pewno należy uznać za udany. Zarówno pod kątem organizacyjnym, jak i muzycznym. Teraz przed Alter Artem stoi nie lada wyzwanie. Była to dla nich bardzo eksperymentalna edycja. I teraz muszą się zastanowić czy dalej podążają w tym kierunku, który obrali tym razem, czy też poszukują innego sponsora tytularnego, dzięki któremu pozostawią wszelką rodzimą konkurencję w tyle. W ciągu trzynastu edycji Open'er niesamowicie się rozwinął, stając się przecież najlepszym nowym festiwalem w Europie. Cieszy się dużym zainteresowaniem poza granicami naszego kraju, co widać chociażby po sporej liczbie akredytowanych dziennikarzy spoza Polski oraz dużą liczbą obcokrajowców wśród festiwalowiczów.
W tym roku było wszystko, co najważniejsze w letnim festiwalu – piękna pogoda, świetne koncerty i sympatyczna atmosfera. Aż szkoda, że te cztery dni w Kosakowie zawsze tak szybko mijają, bo później ciężko powrócić do codzienności. Dzięki za ten rok – do zobaczenia w przyszłym!
Patryk Gochniewski
fot. Patrycja Sobucka
Inne artykuły związane z:
- 15/08/2014 20:19 - Niezbędne informacje przed koncertem Justina Timberlake'a na PGE Arenie
- 11/08/2014 12:09 - iFestival w nowej odsłonie
- 28/07/2014 15:34 - Szaleństwo! Świetny show Backstreet Boys
- 25/07/2014 12:51 - Powrót do przeszłości - Backstreet Boys zaśpiewają w Ergo Arenie
- 11/07/2014 15:07 - Alter Art podał pierwsze szczegóły dotyczące Open'er Festival 2015
- 05/07/2014 21:02 - Open'er '14: Genialny show Faith No More
- 04/07/2014 21:41 - Open'er '14: Mistrz Jack White
- 04/07/2014 18:26 - Open'er '14: Magiczna moc Foals
- 04/07/2014 09:48 - Open'er '14: udany drugi dzień festiwalu
- 02/07/2014 23:49 - Open'er '14: Foster the People mistrzowsko zamknęli dużą scenę